Wednesday, March 07, 2007

I raz i dwa, i jest warszawa, warszawka, wielka wszawka, odbija mi się lekka na razie czkawka...

Tu widzimy hc kids, co to muze old i new skulowa w sercach chowa. Czasem jakiś iks na ręku się trafi, , czasem vegan tez można dodać do tej mieszanki, hc śmietanki. Vansy, dickisy, carheart I inne firmy to znaki rozpoznawcze tej części idylii.

Obok, nieopodal, całkiem blisko widać z oddali kominy z sali koncertowej na elbie. Tam i nie tylko tam, punk załoga się bawi, wystrzałowa. Rządzą tu ćwieki, czarna moda, mina zacięta chyba czasem jest obowiązkowa. Pijesz albo śmierdzisz jak to mówią sobie ziomale w tych kręgach, se punk to raczej biały kruk. choć nie ma to tam to, bo dostane manto, że aż tak własne gniazdo kalam i mit boskości punk obalam właśnie i nie w czas i nie na temat, ale cóż taki jest real. Tam mosh deje, cakes brigades, show no merci tez na boku coś kręci, ponoć podkład pod mosh i podryw święci i inne tego typu mutacje, szał hc, metal i rock dewiacje, metal zajmujący szczególna miejscówkę w sercu mym jest ceniony, po tej stronie, części zaciśniętej pięści,

ale każdy sobie rzepkę czy marchew skrobie.

Wzajemna niechęć i streotypy rosną , może taki już czar i urok tego miejsca, warszawka nie umie inaczej. Ja na krawedzi gdzieś się chowam, za punkowa na hard core, za hard corowa na punk. Pozostaje mi tylko xnudnadziewczynax być. Mój punkt obserwacyjny nie jest na pewno precyzyjny, bo subiektywny niewątpliwie ale z sentymentów prawie odarty i teoria podparty nie spiskowa bynajmniej. W końcu warszawianin rasowy jest nadęty, uprawia gwiazdorkę i się wozi...i pewnie ja tez nie pozostaje wobec tego obojętna, w końcu ma mama namiętna tu mnie powiła, dobra dziewczyna..

Czasy zielonych festiwali, stodołowych koncertów, rozpierdoli, se festów w Podkowie Leśnej minęły bezpowrotnie, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem sojowym. Tak to dziś wygląda i takie są zasady gry. Ci sobie, tamci sobie a my nudziary sobie, mimo, ze założenia były solidarnościowe, idealistyczne, społeczne myślenie, kolektywne działanie i inne fajne teorie są dobre, ale w małej grupie, bo na kupie to znów refrenu musi się powtórzyć strofa i nie ma co z fusów wróżyć, już.

Każdy sobie rzepkę czy marchew skrobie

Chrup, chrup, chrup, trup, strup mi się tylko od drapania się w głowę zrobił, co by tu począć, co by zmiany nastały i solidarność została scenowa ustalona, wypracowana, wygrana, tez jakkolwiek. Ale chyba ze mnie idealistka niepoprawna i tekst ten to bardziej stwierdzenie faktu niż próba zmiany, na jakieś dobre przemiany nie będzie, piekło jest tu, jak powiedział mi kiedyś ktoś, zatem niech każdy sobie rzepkę czy marchew skrobie, bo nawet la lucha nic nie podpowie. Jak i z kim żyć, pić czy nie pić, pozostaje tylko tyć tylko na veganie tyć...:)

oto slamik napisany juz dawno temu ale nadal i pewnie zawsze bedzie aktualny...have fun...

2 comments:

Anonymous said...

great slam :)
troche apokiptyczny ale neistety prawdziwy ... najlepiej pozsotac na uboczu i zyc wlasnym zyciem i swoim malym rozowym swiatem puszystych miekkich i cieplych rzeczy , rzeczywistosc jest zbyt przytlaczajaca uch ...

czasemnudnychlopczyk

Anonymous said...

dobry slam gosiu
wyrzucasz z siebie slowa jak petardy

ps. do nudnegoczasemchlopczyka - czy ja wiem czy ucieczka do malego rozowego swiata jest taka pociagajaca ? z zycie masz tyle ile sam sobie wezmiesz, wiec nie warto sie chowac.