Friday, July 27, 2007

i love my mooncup...
here we (me and my mooncup) were swimming together in Adriatic see...salty wather also its good to clean this great cup...one Lady was there with me as well... and she also spends all her last periods with her moonycup...she know me better then anybody....and we still can fight for our both rality.. riga its not soo far...remmember that...its like a distance which blood have to take to find a heart...

FLUFF fest 2007....sie dzialo...na emie...na scenie...w sercach i na jezykach...echo trwa...co z tego bedzie nie wiem...znowu czas przelomow...znowu, na moscie, w rozkroku, w pół słowa jakos...
a o to moj hord a raczej jego cześć najblizsza...dzieki, ktorej znow wiem...umiem...chce...
to dla was
i to dla mnie...tu...
grasias papa todo








pogmatwane relacje...zawirowane sytuacje,
skomplikowane....czasem strasznie
a jednak wygrane..
akcje...
rozmowy...
relacje...
te tony..tylko nasze...
dziekuje
ze
jestescie...
do nastepnego razu..
ustawki,
rewelacji,
czy innej stop klatki..
z wami waro..
tworzyc,
byc
i dzialac...
oto dla was dzis ja
.la lucha....znow swoja.

Wednesday, July 25, 2007

"Jaszczurka"

Myła nogi. W misce. Najpierw wodę ze studni, potem zagrzać w tym starym
garnku który pamięta jeszcze...
Srebrzysty kubek do wody - zimna - gorąca, rozchlapuje. Wytrzeć potem.
Ciepło pulsuje aż do kolan. Mydło. Mydło pachnie już na zawsze wsią,
chatą. Kupiła nie pamięta jakie.

Zauważyła. Zauważyła ją. Liczyła cztery nóżki. Uniesiony pyszczek, gruby ogon. Zimno. Nie biega.. Patyk pod piecem.
Wystygłym. Wieczorem widziała ją. Nie zmieniona. Zimno. Nie biega. Patyk...

Zimno jej. Nie grzeje wody. Wody nie ma. Została w studni. Nie nabrana. Okno otwarte. Noc. Zimno.
Zjada kamienie. Nie zjada, próbuje. Próbuje każdego po trochu. Smakują
jednakowo. Nie widzi. Nie musi patrzeć. Pamięta barwy. Kształt w rękach.
I nic nie ważą. Ciężkie i nic nie ważą. Te kamienie spod chaty też.
Piwnicę chciała kiedyś tam. Ale te kamienie pod chatą ciężkie. Ciężko wykopać. Smakują tak samo. Ciężkie i nic nie ważą.
Noc. Zimno. Dzień.
Noc. Noc. Zimno.

Dzieci przyszły. Pajęczyny. Okno otwarte. Kurzu więcej bo otwarte.
Patyki pod piecem. Książki. Rozdać, trochę wziąć. Póżniej. Kiedyś.
W każdej stroniczki jakieś ważne, zaznaczone skrawkami. Zapisane są.
I puste, czyste. Albo czytać wszystko albo nie zwracać uwagi.
Nie zwracać uwagi. Czytać. Usta pełne kamienia.

Dzieci widzieć. Słyszy głosy. Widzieć nie musi - własne. Własne.
Każdy wie. Wie jak wyglądają. Słyszy. Słyszy je.

W piecu trzeba napalić. Cieplej od razu. Nic się palić nie będzie.
Nie teraz. Może kiedyś. Gazet też nie. No na pewno te odłożone.
Pochowane. I te kawałki w książkach. To nie zakładki. Ważne. Ważne
chyba. Nie palić.

Kamień w ustach został. Mniej go. Suchy. Smakuje. Dobry. Był zawsze.
Zniknie od ciepła. Zniknie. Ciepło... Ciepło. Pulsuje. Ciepło. Odchodzi. Chciała tego. Nie chciała kiedyś a teraz odchodzi.
Chce teraz. Odchodzi. Ciepło pulsuje aż... Odchodzi. Kamieni nie potrzebuje.Nie potrzebuje.

Słońce odbija się w oku. Zioła w książkach. Książek nie wyrzucą.
Dobre dzieci. Dzieci. Książki. Nie czyta. Wie.

Słońce odbija się w oku. W zdziczałym sadzie mignęła. Słońce odbiło
się w jej oku.


opowiadanio/wiersz by mamaDanka

Friday, July 13, 2007

zagreb!!!!!!!!!!!!!
nie ma co znowu trafia swoj na swego...
mieszkam tu u bike punkowych ziomali...to sie nazywa przyciaganie ziomalskie...
jutro wysppa KRK..

dozo na flufffescie...
na basenie
pod scenunia
na pogaduchach
i innych
milych...
sami wiecie
o co cho:)